.--------------------------.
| Zalerzyna 2002 okiem kyi |
`--------------------------'

Pewnego pięknego, śmierdzącego Warszawą dnia jak zwykle o 15 wstałam, zapaliłam
papierosa i włączyłam amiśkę. Patrzę-ci ja w skrzynkę, a tam 10 nowych 
mesedży w majlboksie. Przecieram szkła, czy to aby nie spam, a tu owszem!
Spam pierwsza klasa - ludzie się umawiają na zalerzynę i przypadkiem
ktoś mnie dopisał do listy mailowej, czy coś.

Student orzekł, że pomysł dobry, Bieszczady dobre, można pojechać. Kya jest
blada, a konkretnie bladosinoprzezroczystożółta, i trzeba ją na słońce
i powietrze ponarażać. Z domu wygnać. Od terminala odciągnąć. Do jakiejś 
Wetliny wywieźć. Obcym ludziom na pastwę rzucić!...

Jakoś rychło nienormalny przyjaciel Studenta Josh rzucił myśl, żeby uazem
wycieczkę odbyć, co przedziwnie mnie do gustu przypadło. Umówiliśmy się
więc, że o 9 rano (czyli w porze mojego udawania się na spoczynek) obudzę
riebiatę, a prześpię się już w wozie. Pomysł dobry. Budzę Studenta, komórki
dzwonią, kawa, herbata, paltko, gitara, Josh przyjeżdża o 11. Mężczyźni 
dziwnie pojmują godzinę dziewiątą.

Pakujemy uaza, odkrywam nowy zbiornik z gazem i brak kilku ważnych śrubek, 
ale nic to. Nie takie rzeczy żeśmy ze Ździśkiem et cetera. Badam mapę 
w poszukiwaniu Wetliny tudzież Kalnicy. Najpierw optymistycznie wokół Lublina.
Po chwili Radom. Ze zdumieniem zjeżdżam palcem po mapie, w końcu z nutką 
histerii w głosie pytam "gdzie?"... "Tu!" powiedział Student, a ja zamarłam. 
Chłopcy skorzystali z mojej chwilowej niemocy, wepchnęli na tylne siedzenie 
i ruszyli z kopyta.

Podróż zaraportuję pobieżnie, bo ileż można pisać o cholernych pielgrzymkach
pieszych, blokujących całą wieś długości może kilometra, powodujących 
konieczność objazdu długości kilometrów 20. Pobudzona brakiem snu usiłowałam
śpiewać, ale szczęśliwie dla chłopców urwał mi się film i zapadłam w drzemkę. 

Nie zna życia, kto nie drzemał w uazie.

W tym miejscu ostrzegam wszystkich zgłodniałych w podróży przed knajpą "Biała
Róża" przy stacji Petrochemii gdzieś w trasie. Dają tam niespożywcze potrawy
i każą zapłacić 50 pln, a obsługa jest mocno nieurodziwa i pies ich trancał.

Chłopcy oraz bogatsza o piędzięsiąt siniaków ja dotarliśmy wreszcie w rejony
znane tylko tubylcom i twórcom map. Psim swędem odnaleźliśmy przybytek zwany 
"Bogdanką", wystraszyliśmy panią w recepcji i szturmem zajęliśmy świetlicę.
Ku naszemu zdziwieniu ekipa była już komplecie, otoczona pustymi puszkami 
i butelkami, przywitaliśmy się więc jowialnie i dołączyliśmy.

Parę osób kojarzyłam z widzenia (czy raczej zwidów), Bikiego i Nocnego już 
gościłam, więc natychmiast rzucili mi się w oczy, a ja w ramiona, Radka
poznałam ze względu na dość charakterystyczny wygląd i głośny okrzyk. 
Otworzylim piwko, Nocny prędko przedstawił mi bandę na uszko i swój długo
oczekiwany urlop uznałam niniejszym za oficjalnie rozpoczęty.

Niestety, snu zaznawszy 1.5 godziny organizm odmówił współpracy i, opuściwszy
towarzystwo wesoło wspominające liczne tłumy pobitych dresów, udałam się
na pięterko, gdzie kontrgrupka cichutko rżnęła w brydża. Następnie zasnęłam
i spałam.

Rankiem bladym o 10 otworzyłam oko, siorbnęłam herbatkie, zastrzegłam, że poza 
mury "Bogdanki" piechotą dalej niż 10 metrów nie wyruszam przez najbliższe dni, 
zrobiłam zakupy i zjadłam piwo. Biki obiecał dotrzymać towarzystwa, a wszyscy
pojechali bądź poszli gdzieś won - góry deptać, uaza testować, krajobrazy 
uwieczniać, piwo przemycać. Zasiedlim z Bikim przy stole, rozłożylim karty, 
nabilim fajkę (Biki nabilim, ja palim normalne rzeczy). Następnie potasowalim 
karty, odłożylim i zaczęlim gadać. Dołączył TeeM z winem, 
Krzysztof wycofał się z rajdu z powodów zdrowotnych i podryfowalim po rozmowie. 
Przyjechał AKI, poszedł na wycieczkę w góry, wrócił, zabrał plecak, uznał, że
teraz obciążenie jest prawidłowe i poszedł definitywnie.
TeeM i Krzysztof pokazywali zdjęcia, zatęskniło mnie się za kotamy 
i zasnęłam, nie wiedzieć czemu.

Około 9 po południu znów otworzyłam oczki, ludzie zebrali się, by zażyć
wspólnej rozrywki, Josh zaprezentował pani w recepcji swoje piękne oczy
i przyniósł kluczyk do sali rekreacyjnej. Tamże okazał się stół do pingponga, 
natychmiast zajęty przez Josha i Monikę, a kya rzuciła się na swój wymarzony, 
na swój wytęskniony [tadam!] bilard!

Utworzyliśmy dwuosobowe zespoły i pukaliśmy w kulki pracowicie do rana. Zeszli
się różni wszyscy, mienialim się w ekipach, pilim i pękalim ze śmiechu, 
ponieważ sportów proponowanych w sali rekreacyjnej (siłowniowanie/bilard/ping-pong)
nikt od co najmniej pięciu lat nie zażywał. Przez chwilę grałam z Mikołajem
w salonowca, jednakowoż bilard przede wszystkim. 

Nad rankiem niedobitki poszły do świetlicy, wypiliśmy po pół piwa, 
pokrzyczeliśmy i znów poszłam spać, ubolewając nad dniem zbyt krótkim.  
Biki oszczerczo twierdzi, że opowiadałam jakieś historie, ale przez mgłę
jeno coś mi świta. Pamiętam raczej produkcje Radka i Mikołaja, w tym 
świetne judaica w wykonaniu ostatniego. Piątek niniejszym uznaję za 
zraportowany w stopniu wystarczającym.  

Jak to często bywa, po piątku nastąpiła sobota. Część ekipy musiała się
zbierać, więc obcałowaliśmy się po pyskach, a Student z Joshem przemocą
i szantażem zapakowali mnie w uaza i wywieźli na wycieczkę celem uprawiania 
przemytu. Na meksykańską nutę wykonałam "wstań, powiedz, nie jestem sam", 
a chłopcy podziękowali niebiesiem, jak już mi się odechciało śpiewać.

Granicy słowackiej trudno nie zauważyć - granica słowacka rzuca się w oczy.
Osobliwie nieruchomym sznurem niezadowolonych samochodów. Zaparkowaliśmy 
więc z boku i Josh udał się mrówkować, a frajerzy bez paszportu zeżarli 
obiadek.

Po dłuższej chwili wrócił Josh wyglądający zgoła do siebie niepodobnie, 
bo szerszy w pasie o dobry metr. Wyjął z siebie 9 butelek wszystkiego
i kląć zaczał. "Przekraczam granicę, podjeżdża do mnie taksówka. Zawożą
mnie do sklepu, obiecują wrócić, jak skończę zakupy, (tu jeszcze nie klął)
kupuję te wszystkie baileysy i inne whisky creamy plus finlandię i piwo, 
dostaję butelkę gratis, odwożą mnie z powrotem, wysiadam, rozkładam
alkohol równomiernie po sobie, a celnik żre obiad i mówi 'dziś jest
dzień dziecka, można przenieść ile się chce!!! A ja tylko dziewięć butelek
wziąłem, bo się cykałem!..." (tu klął).

Przez wertepy wróciliśmy do Bogdanki, chłopcy urwali się demolować jakieś
grządki i strumyczki uazem, a kya rozpakowała baileysa, zwanego dalej
napojem bogów względnie bogiń, zapędziła ludzi do swojego pokoju i rozpoczął
się jeden z piękniejszych wieczorów jej życia.

Zasiadło towarzystwo w składzie Nocny, TeeM (i Marysia, co właśnie
przyjechała), Magda, Krzysztof, Antenka, Łukasz, Martusia, Radek, Biki
and mua, baileys został z rozkoszą rozlizany do cna, wróciła Ula z AKIm,
rozpakowaliśmy whisky creama, co okazał się być lepszy od baileysa,
co poniektórzy dbali, aby zapas piwa nie stał tak smutny i nieużywany.  

Tu nastąpił wieczór opowieści mniej lub bardziej fizjologicznych, studenckich, 
pijackich, przerażających i strasznych. Radek dawał z siebie wszystko, 
towarzystwo pękało ze śmiechu, przypomniało mi się kilka okropnych historii
z okresu dojrzewania i się dołożyłam. Z podpowiedzi Bikiego wynika, że 
wieczór był wybitnie oralny, gdyż historie były przeplatane lizaniem (Antenka
i Radek dali polizać Bikiemu, ktoś dawał polizać Magdzie, a i tak azaliż
lizalim wszyscy). Różowej finlandii ani orzechowego kremu nie można było lizać,
gdyż naliż^H^Heżały do Josha. Na szczęście słodkie trunki mają tę
przyjemną właściwość, że odpowiedzialność za wszelkie kompromitacje można 
zwalić na nie, co niniejszym czynię. Radek opowiadał o mirabelce, która
przykleiła mu się do żołądka, potem Biki żyć mu nie dał, mnie się przypomniało
jak to z ryżem było, Krzysztof obiecał mi kilka ton ośmiobitowców, TeeM
wspominał kolegę-gangstera, który się nie może zdecydować, było też gremialnie
o joystickach i złamaniach (mirabelka wracała, że tak nieelegancko to ujmę, 
do białego rana). Historii było moc i nie sposób chyba teraz tego strumienia
świadomości odtworzyć.

Potem znów zajęliśmy salę rekreacyjną i pukaliśmy w bilarda, a TeeM grał
samodzielnie w ping-ponga. W tym miejscu chciałam zauważyć, że cała zalerzyna
grała w bilarda wyjątkowo fachowo, elegancko i z klasą. Radek nauczył mnie
kilku kompletnie niewykonalnych sztuczek, Biki od chwili, gdy ujął kija, rżnął nas
równo i bezczelnie twierdził, że gra pierwszy raz. Antenka wyczyniała
akrobacje, a Krzysztof z zimną krwią wypstrykał dwa filmy
na nasze zapijaczone mordy skupione nad ciekawymi sytuacjami na stole. Generalnie
dałyśmy z Antenką wszystkim popalić, bo wygrywałyśmy nawet, gdy przegrywałyśmy.
Napój bogiń daje moce!

Ponieważ ochłodziło się zbytnio, przenieśliśmy się koło 4 do świetlicy 
w składzie wytrzebionym, kya z Nocnym ukradli trochę drewna i napalili 
w piecu, reszta zadbała o prowiant, ustaliliśmy, że nie idziemy spać, bo po co, 
i znów wróciły historie. Jakoś dziwnie utkwiła mi Radkowa opowieść o Chełmie pt. 
"dlaczego Chełm obsysa", Nocny, który zażądał odsetek od oszczędności 
składanych w SKO, Biki, który wciągał Lilkę przez okno akademika oraz to, 
jak się wszystcy potwornie śmiali z mojej siostry o imieniu "Plastikscheisse".
Radek oznajmił, że kya jest zdeprawowana, żądam wyjaśnień.
W miemdzeczasie Antenka z Bikim pobili się o flaki sojowe, obfotografowaliśmy
ser ciągnący się z Radkowego kubka z hoshiminką, wspominaliśmy bogatą ofertę 
sklepów za komuny i było ogólnie kombatancko. Królowały historie z dzieciństwa,
pokładaliśmy się rechocząc, a Wy, których tam wtedy nie było, żałujcie
i sypcie popiół na ołysiałe czaszki. 

Obiecałam, że nie będę spać, ale niestety o 6 coś we mię pękło i uciekłam
pod kołdrę. O 10 obudził mnie pocałunek Magdy i nagły exodus ekipy, co zmartwiło
mnie o tyle, że znaczyło, że wracamy ):

Ponieważ obiecaliśmy zabrać Radka ze sobą, już od soboty trwały spekulacje,
czy tylny most pęknie pod nadbagażem oraz czy Radek się nawróci. Spakowaliśmy
się, wcisnęliśmy w uaza i farewell. Podjedliśmy w Ustrzykach, objechaliśmy
górę drogą "zakaz wjazdu" w poszukiwaniu fajnego widoku, którego tam nie było, 
usiłowaliśmy się przespać, tankowaliśmy i złapała nas policja. Nawet nie drogówka, 
tylko jakieś leszcze, co na piwo zbierały. Rozsierdzili nas strasznie, gdyż
z braku czegokolwiek przeszukali auto na okoliczność trójkąta, sprawdzali
Josha przez radio i ogólnie opóźnili nas o kwadrans. 

Potem nastąpiła noc i Josh zapuścił muzykę meksykańskopodobną, której jedynym
walorem było to, że nie sposób przy niej zasnąć. Odstawiliśmy Radka do domu
(w tym miejscu chciałam zauważyć, że przez całą podróz był on dziwnie milczący),
potem Josh odstawił Studenta i mnie, wyrecytowałam szybką modlitwę o
niezdemolowane przez koty i nieokradzione przez hipotetycznych kretynów
mieszkanie (w zasadzie jedyną wartościową sprawą są koty).  Koty były, 
chata cała, prędziutko wywiedziałam się, czy wszyscy z zalerzyny dotarli tam, 
gdzie trzeba, a północ jest chyba dobrą porą na to, i urwał mi się film. 
Rano okazało się, że jednak naprawdę jestem w domu, co dziwnie mnie 
rozczarowało, jak na to, że do czwartku wychodziłam zeń tylko po zakupy
i raz do uaza. 

W pracy mnie nienawidzą i każą wszystko opowiadać w kółko, raz na jakiś czas
wykrzykują "niemożliwe!", śmieją się z chrypki mej i krzywo patrzą.

wciąz oszalała
kya

PS kiedy zalerzyny poprawiny?

[ wróć ]