Poprawiny sylwestra u Babci okiem Jubala

MIXED EMOTIONS,
czyli Impreza U Babci
okiem Wiecznego Malkontenta

W gruncie rzeczy nie zamierzałem pisać tego tekstu, kiedy jednak zobaczyłem, ile już opisów się nazbierało, pomyślałem sobie: "a co to ja, gorszy jestem, abo co?" Tak powstało to, co macie przyjemność (być może wątpliwą) czytać. Na początek mała uwaga - tak naprawdę najbardziej interesujące we wszystkich tekstach jest rozłożenie akcentów, rzecz niby słabo widoczna, a jednak ewidentna. O co mi chodzi? To proste - na co został w tekstach położony nacisk, a co "zapomniano"? Przyjrzyjcie się sami, bo - jak się obawiam - i moje przynudzanie podlega temu samemu procesowi. Sama zaś impreza była znakomitą okazją do stwierdzenia kilku trywialnych, choć wcale nie optymistycznych drobiazgów, zawierających się głównie w kwestii 'In vino veritas, in aqua sanitas'; widać wyraźnie, jak podanie tak banalnych środków jak etanol, sprowadza nas na właściwy poziom, choćbyśmy się niesłychanie puszyli, odziera nas z cienkiej warstewki cywilizacji i mieszczańskich przesądów, wykazuje także w wyjątkowo nieprzyjemny sposób, że wszystko, czym się tak chlubimy, to w zasadzie zasłona, miraż albo po prostu duża dawka samooszustwa... :(

Pamięć ludzka jest zawodna, a co dopiero mówić o cyborgach [jak ja], nie dziwcie się zatem, że niektóre wydarzenia mogą być poprzestawiane w czasie. Stosowane podczas imprezy modyfikatory postrzegania spowodowały, że jawi mi się w pamięci jedynie ciag przemieszanych epizodów, nie zaś spójna i logiczna fabuła...

Do rzeczy jednak, czyli -

1. Podróż do Warszawy i Dzień Pierwszy

Wyruszyłem wczesnym rankiem, okolo godziny 3:45 - autobusem z Raciborza do Gliwic. Autobus wspominam źle, bo najpierw zatrzymał się na przejeździe kolejowym przed Nędzą (Wsią), a potem (już w Gliwicach) zapomniałem w nim mojego ulubionego podręcznika do małej chirurgii, czyli "Podstawowych zabiegów ambulatoryjnych"... Nic to. Okolo 5:15 rano dotarłem wreszcie na gliwicki dworzec, gdzie kupiłem tradycyjny zestaw gazet i wsiadłem w pociąg InterCity relacji Gliwice-Warszawa [upiornie drogi, na dodatek ogrzewanie grzało tak, jakbyśmy przez środek Syberii przejeżdżali]. Po niedługiej, ale za to nudnej podróży dotarłem do Warszawy. Tam poczekałem sobie chwilę na Centralnym, łudząc się, iż jakaś litościwa dusza zechce mnie odebrać. Wreszcie zadzwoniłem na podany w e-mailu telefon i - po otrzymaniu dokładnych wskazówek - wybrałem się do autobusu 514. Po DŁUGIEJ, NAPRAWDĘ DŁUGIEJ jeździe dotarłem na Ursynów, w okolice ulicy o miłej nazwie Hawajskiej. Żaden z tambylców nie potrafił powiedzieć, gdzie może byc ta ulica. Dopiero jedna sympatyczna dama pokazała mi zielonkawe bloki i zapewniła, że to jest właśnie to, czego szukam. Wjechałem, zadzwoniłem i wpadłem w wir sprzątania. Wszyscy składali wszystko, wyraźnie spanikowani. Nie bardzo rozumiałem, co się dzieje, więc przywitałem się i poszedłem zdjąć garnitur, w którym poczułem się nagle dziwnie oficjalnie. W ten sposób poznałem wreszcie osobiście Kyę, Anett, Amiego, TxF-a i Marty'ego. Po mnie dotarła jeszcze urocza wysoka brunetka, którą okazało się była Kaisa [dobrze zaspany, acz nieziemsko trzeźwy Verox: wiecie co, chyba przyśniła mi się Kaisa], pojawiła się też równie urocza szatynka, która okazała się być Izulką. Na miejscu byli także znani mi (i jak jeszcze ;^) osobiście Cromax i Gadzinka. Nie pamiętam teraz, czy pierwsza zjawiła się Babcia, czy najpierw dotarł jednak Huckster. Nieważne. Pojawiła sie nieco zdołowana Babcia, której nikt nie ostrzegł przed moim malkontenctwem. Myślę jednak, że w efekcie było 1:1, bo mnie też nikt nie ostrzegł, ze Babcia jest niesłychanie zasadnicza, wyjątkowo dosłowna i solidnie przydołowana. Slowem - chybaśmy się tak trochę ścięli na początku. Ponieważ pierwszą rzeczą, którą zostałem przywitany, była flacha piwa wręczona mi przez Gada, a za tą flachą przyszły następne, mogę wydarzenia opisywać nieco nieprecyzyjnie, w szczególności może nie zgadzać się wymiar czasowy. Gdzieś w tle przez nieprzyjemne pejzaże wędrowal Johny Mnemonic (z czasem przechrzczony na Betonica), dialogi nawiązywały się i rwały, Verox dobudził się w końcu, a Anett kokieteryjnie wyskoczyła ze śpiwora po raz ostatni tego ranka. Kya w międzyczasie wybyła do pracy. Cromax wyruszył odebrać z dworca Yogę. Zrobiono kilka zdjęć. Johny Mnemonic zażądał obsługi hotelowej i zapuszczono "Armię Boga", z upiornym Walkenem o twarzy bez wyrazu; grał tutaj upadłego anioła... Zrobiliśmy w pobliskim [to ja] Leclerku zakupy, wyraźnie przy tym irytując PT ochroniarzy, rozbawiając zaś współklientów. Zadzwoniliśmy do Monstera, czym - jak się obawiam - nieco zirytowaliśmy Babcię, gdziesik wymkneła się Izulka, telefonicznie oznajmił się V0yager. Czas upłynął na tyle szybko, że aniśmy się spostrzegli, a już ewakuowaliśmy się do lokalnej knajpy zwanej "Dagiem"; Gospodyni nasza zaś czyniła ostatnie powtórki przed egzaminem. W którymś punkcie czasoprzestrzeni dotarła Gospodyń naszych znajoma o Geraltowskim przezwisku Pacynka, dosyć cicha brunetka, choć niektórzy twierdzą, że raczej blondynka :^) Z Pacynką wiąże się jeden z bardziej irytujących mnie momentów imprezy, mianowicie pewien zakład o jedenaście minut rozmowy... przegrany przez nią, jednakże nie z jej winy. Po prostu pęcherz wytłumaczył mi po dobremu, że jeśli zaraz mu nie ulżę, to zrobi mi przykrość. Cóż. Kiedy dowiedziałem sie o zakładzie, to poczułem się tak, jak powiadał Szwejk, "Może i ja głupi jestem, ale swoją godność mam" :^), co objawiło się stanem lekkiej irytacji i ogólnej niechęci do Wszechświata... Ponieważ okazało się, że u Izulki nie będzie warunków do kontynuwania imprezy, zaś wśród części towarzystwa dojrzała chęć, aby nie niepokoić starganych nerwów Gospodyni naszą obecnością, postanowiliśmy udać się do miejsca zwanego "Alcatrazem". W raczej wisielczych nastrojach natknęliśmy się na Amiego wędrującego z Kaisą poprzez ursynowskie pustkowie, pożegnaliśmy się uprzejmie i przenieśliśmy nasze niedooliwione mechanizmy w kierunku metra. Było nas sześciu: Gadzinka, V0yager, Yoga, Cromax, Monster i, oczywiście, ja. Kiedy dotarliśmy już do Alcatraz, było na tyle późno, że próba przemknięcia się przez pilnie strzeżoną bramę okazała się dosyć niewykonalna. W związku z tym Monster przyniósł nam karty mieszkańców, które magiczną mocą przeniosły nas do wnętrza. Umiejscowiliśmy nasze zewłoki w kuchni na trzecim piętrze, zaś Monster poszedł uzupełnić zestaw niezbędnych płynów... W tym czasie zmaterializował się Daro, nadszedł też - z gitarą klasyczną sześciostrunową - Arkady. Gawędziliśmy, Arkady grał, piliśmy... Ostatnią rzeczą, jaką pamiętam, była dyskusja o fantastyce.

Obudzilem sie nastepnego dnia, czyli -

2. Dzien Drugi -

Obudziłem się zatem następnego dnia z niemiłym uczuciem, jakbym w ustach trzymał starego kapcia. Tak jak myślałem, nieco nadużyłem alkoholu =};^{X. Ponieważ było między szóstą a siódmą, a nie chciałem nikogo budzić, zacząłem czytać "Ksenocyd" Carda (Ha! jak myślicie, jak miło jest czytać cokolwiek na kacu?) Kiedy przyjrzałem się uważnie pokojowi, stwierdziłem, że w pobliskim łóżku śpi Cromax, na tzw. waletówce Gadzinka, zaś pomiędzy waletówkę i tapczanik Cromaxa wpasował się, jak zwykle zabierając znikomą ilość miejsca, V0yager. Po sumiennym dobudzeniu się i usunięciu przykrych efektów imprezy z umywalki wymeldowaliśmy się i udali... chyba na Centralny; miał bowiem przyjechać Cerazy i Lud0. Na dworcu spotkaliśmy ursynowską gałąź główną (a właściwie pień) imprezy wraz z Babcią, która zdała już egzamin. Nie potrafię sobie też przypomnieć, gdzie też właściwie dołączyła do nas Izulka, chyba także na dworcu. Cerazego nie było. Lud0 dojechał zgodnie z planem. Z dworca dotarliśmy do PDi waw, gdzie powitała nas - lekko przerażona takim potwornym tabunem ludzi, zawsze jednak miła - ENinka. Oddaliśmy się naszemu ulubionemu nałogowi, po czym nastąpił kolejny podział [Kategoryczny głos Babci: Teraz idziemy do mnie. Kto nie idzie teraz, może nie zostać wpuszczony do domu i będzie nocował na klatce schodowej]. Ponieważ trochę zamarudziliśmy [Izulka, Yoga, Monster, Lud0 i ja], wybraliśmy się powolutku [niektórzy dosyć nawet skacowani], w drogę powrotną dokądkolwiek :) Na drodze tej spotkaliśmy bar z (o, radości!) wrocławskim piastem w środku. W środku było całkiem miło - nie drażnił nawet głośno piszczący telefon komórkowy w kieszeni krzykliwej marynarki u jednego z gości. Rozmawialiśmy chwilę jakąś, poruszając tematy poważne, bardzo poważne i zupełnie bzdurne :^) Po wyjściu z baru, na którymś skrzyżowaniu zdematerializowała się Izulka, zaś my postanowiliśmy coś zjeść, co skończyło się na chińszczyźnie w przypadku Yogi i moim, zaś na barze mlecznym w przypadku Monstera i Luda. Po obiadku przywlekliśmy się, jako ci synowie marnotrawni, na ulicę Hawajską i zakrzyknęliśmy: "Haaa! A już się pewnie cieszyliście, że sobie poszliśmy! NIC Z TEGO!"

Tymczasem Johny Mnemonic po raz kolejny przeładowywał sobie pamięć danymi, zaś z windy w pekińskim Hiltonie wybiegali skośnoocy faceci z bronią. Yoga rysował karykaturę, po czym ze zdziwieniem zauważyliśmy, że w pokoju zgromadził się właściwie komplet uczestników imprezy. Zauważyła to również Babcia, ktora zauważyła przytomnie, że dobrze jest, żeśmy się wszyscy zebrali razem. Na Hawajską dotarła także Izulka, pojawiła sie tez Agnieszka, którą kojarzę głównie z czerwoną chustką zawiazaną wokół szyi. Jak to wygladalo? Mniej więcej tak: multum ludzi na podłodze i kanapce, na jednym z fotelików TxF i żywo opiekująca się nim Anett. Jak to zwykle bywa, rozmowy toczyły się żwawo, dialogi wiązały się i urywały, piwa ubywało. Kaisa musiała, niestety, wybyć do rodzinnego Krakowa, została więc odprowadzona na Centralny przez Amiego. Gadzinka i Verox udali się w odwiedziny do Emina i Eninki. W międzyczasie Yoga zasiadł za przedpotopowym pecetem w pokoju Gospodyni i naskrobal (na staroświeckim DPaincie) upiorną doprawdy i niepodobną karykaturę Babci (dla niepoznaki podpisując ją Bapcia) [obrazek można znaleźć w katalogu z DPaintem, pod nazwą bapcia.lbm]. Kiedy płynów zrobiło się zdecydowanie zbyt mało, ruszyliśmy (Yoga, Monster i ja) - wyposażeni przez Gospodynię w kilka worów z pustymi butelkami po piwie - na poszukiwanie jakiegoś czynnego sklepu; ponieważ okazało się, że [to ja] LeClerc do 21 czynny jest tylko w piątki (a - jak można się domyśleć - wtorek piątkiem rzadko bywa), musieliśmy szukać jakiegoś nocnego. Znaleźliśmy wreszcie odpowiednie miejsce, ale bylo to wystarczająco daleko, żeby nasz powrót zastał imprezę w zupełnie innym stadium. Wszystko zaczęło robić się niezwykle interesujące [zawdzięczamy to zapewne nowemu spojrzeniu na rzeczywistość, jakie uzyskaliśmy po napoczęciu dwóch pojemników z przezroczystym płynem o łącznej objętosci 1,5 litra]. Rozpoczęliśmy regularne i zbiorowe samozatruwanie przy pomocy alkoholu etylowego [wodny objetościowy roztwór 40%]. Ba, o ile pamietam, wywierałem też psychiczną presję na Amiego, aby ów nadużywał razem z nami... W którymś z licznych węzłowych punktów czasoprzestrzeni na imprezę dotarła Kya, Student, Royal i Kiciuć [wraz z nimi przybyła żubrówka i winiaczek, który rozpito dnia następnego]. Anett nadal opiekowała sie TxF-em. Nie wiedzieć dlaczego, zacząłem odczuwać wyraźną niechęć do dalszych dawek mojej ulubionej trucizny neuronalnej... Około dwunastej dobili Verox (cały czas trzeźwy jak upiór) i Gadzinka, przywiezieni przez Emina samochodem. Impreza lekko zamierala, Gospodyni znieczuliła się na wszystkie zło tego świata... Johny Mnemonic znowu poddawał się prześwietleniu w Urzędzie Celnym Wolnego Miasta Newark. Tej nocy rozegrało się kilka hmm, interesujących scenek rodzajowych, a mianowicie w Yodze objawił się Wielki Pocieszyciel, co samo w sobie nie stanowiło problemu. Problem wiązał się raczej ze stanem znietrzeźwienia wyżej opisanego... solidnym, że się tak wyrażę. Po przyblokowaniu jaźni Pocieszyciela i krótkim (zbyt) odpoczynku, objawiła się nam kolejna Yogina jaźń, a mianowicie Erotoman-Gawędziarz, na dodatek o wyjątkowo żenujących (żeby nie powiedzieć chamskich) manierach [co mnie osobiście raczej zirytowało]. Wydarzył się też pewien cud, który polegał na tym, że nikt nikomu nie usiłował sklepać maski ;^). Gdzieś w przestrzeni międzyprocesowej imprezy okazało się, że Kiciusia należy SZYBKO przetransportować w bezpieczne (dla niego i dywanu) miejsce. Tymczasem, w innej rzeczywistości, upadły anioł Gabriel (genialny Walken) prowadził swoją nieczystą wojnę, ożywiając jakiegoś sympatycznego dżentelmena (zombie od czarnej roboty, czyli taki pracuś z parku sztywnych...) Izulka opędzała się od Yogi, Johny Betonic mieszał się z Gabrielem, a ten z kolei z Kaznodzieją o kościach z polimerów... Anett nadal opiekowała sie TxF-em. Marynarz Johns włamywał się Betonikowi do głowy; Yoga przepraszał, trzech złośliwców ryknęło śmiechem, Johny Mnemonic znowu przepychał się przez tłum przed pekińskim Hiltonem, gdzie czekał na niego Gabriel i Armia Boga... DOŚĆ. Nad ranem, po kolejnym Betoniku i Armii Boga położyłem się i - jak do dziś zawistni ludzie mi wyrzucają - pomogłem Gadzince w koncercie na dwa gardła na wznak ;^) [trzeba było kopnąć albo przewrócić na brzuch; koncertuję tylko na wznak, na płaskiej powierzchni]. Zasnąłem.

3. I nastała noc, poranek i dzień trzeci

Który to dzień był moim ostatnim dniem spędzonym w mieszkaniu na Hawajskiej :) Nie wydarzyło się podczas niego nic szczególnego - obejrzeliśmy po raz kolejny Betonika; pogawędzilismy; wysprzątaliśmy mieszkanie; próbowaliśmy porozmawiać; przeżyliśmy kilka pożegnań; zjedliśmy znakomite spaghetti i wymeldowaliśmy do Alcatraz, gdzie nawet nic nie wypiliśmy ;^) Natknęliśmy się tam na Grycha, który wraz z Grychem, Rosą i jeszcze jedną miłą damą, której imienia niestety nie pamiętam, wrócił z gór, śmiertelnie zmęczony, żeby nie powiedzieć, lekko skacowany ;). Poszliśmy spać [udalo mi się doczytać "Ksenocyd", który rozpocząłem we wtorek]. I tak nastała noc, poranek i -

4. Dzień czwarty.

Czwartego dnia nie wydarzyło się nic szczególnego, co byłoby bezpośrednio związane z Hawajską, pozwolę sobie zatem całkowicie pominąć wydarzenia czwartkowe :^)

Mam nadzieję, że nikt nie poczuje się urażony tym, co napisałem; napisałem niewiele i nieprzesadnie ściśle, cóż, ambicje zagrały - kiedy przeczytałem pozostałe raporty, uznałem, że i ja coś napisać muszę... Nie opisałem tu właściwej części imprezy w Alcatraz (w poniedziałek), bo jej po prostu nie pamiętam...

wasz

Jubal The Mal-Content

[ wróć ]