Czad!
Minął Sylwester, wszyscy uczestnicy imprezy w Krakowie rozjechali się do domów, nie podejrzewając wówczas jeszcze, że spotkają się już za 1,5 miesiaca i to nawet w większym gronie. Tak samo nikt nie spodziewał się, jaki będzie przebieg imprezy, a był on, delikatnie rzecz ujmując, dziwny (osoby, z którymi rozmawiałem, pewnie już zauważyły, że jest to moje podstawowe określenie poprawin). No, ale przedstawmy wydarzenia w miarę po kolei. Aha, i uprzedzam od razu na wstępie, że z różnych powodów nie będę opisywał wszystkich wydarzeń, aby nikogo nie urazić. Kto ma wiedzieć naprawdę, ten i tak będzie wiedział o tych szczegółach, które pominę. I jeszcze jedna uwaga: TEN TEKST JEST SŁABY, ALE WOBEC PRÓŚB ZDECYDOWAŁEM SIĘ GO NAPISAĆ. Jego słabość polega na tym, że chyba tym razem naprawdę ciężko jest mi ująć odpowiednio to, co się działo, a poza tym, gdy to piszę, wciąż jestem jeszcze nie na chodzie (zresztą czy kiedykolwiek bylem? ;))
Jakiś niedługi czas po Nowym Roku Babcia ogłosiła, iż ma zamiar zrobić u siebie imprezę poprawinową. Oczywiście nie trzeba było nikogo szczególnie nakłaniać do przyjazdu. I ja tu nie byłem wyjątkiem. Impreza, znajomi... Dnia 9 lutego zebrałem się więc z plecakiem i udałem na dworzec w Łodzi, aby udać się do Warszawy. Tam, niestety, okazało się, że pociąg, który sobie upatrzyłem, nie jeździ w niedziele. Jaki pech! Musiałem więc poczekać 2 godziny na następny. Sytuacja była o tyle trudna, że w Warszawie mieli na mnie czekać Gadzina z Babcią. Ja jakoś nie wyobrazałem sobie za bardzo, jak trafić do Babci sam, jako że na Stolicy się nie za bardzo znam.
Jednak gdy dojechałem do Centralnego, wśród tłumu usłyszałem znajomy krzyk Gada: AAAAMIIIIIII!!!! No i już po klopocie. Okazało się, że postanowili poczekać jeszcze chwilę po tym, jak odebrali TxFa wcześniej.
A więc udaliśmy się do Babci z międzylądowaniem u Kyi w sklepie, gdzie przy okazji dokonaliśmy zakupów.
Dotarłszy do Babci, mieliśmy przyjemność zobaczyć jej 2-pokojowe mieszkanie, wówczas jeszcze w stanie nienaruszonym. Z czasem dotarli jeszcze inni ludzie, Wito z Anią, Izulka, koleżanki i koledzy Babci, w tym niezapomniany duet: Student z Pacynką. Cóż to byli za ludzie! Pacynka chyba była jedną z nielicznych kobiet, przed którą miałem ochotę uciekać :). Gadzina określił ją jako typową blondynkę. Już sama Babcia stwierdziła, że Pacynka przyjdzie na polowanie, tylu facetow... Jednak po 3 dniach nieudanych prób szukania desperata dała sobie spokój. Musiałem mocno w pewnym momencie nad sobą zapanować, aby nie użyc pamiętnego cytatu z "Psow": nie chce mi się z tobą gadać. :) Zresztą to wszystko trzeba było zobaczyć...
No i zaczeła się impreza, przy alkoholu i rozmowach. Przed północą dotarła jeszcze Kya, która się szlajała troszkę jeszcze wcześniej. Około godziny 3-4 nad ranem wszyscy już mieli wielką ochotę spać i cześci nawet się udało. Mnie jednak to szczęście nie spotkało, gdyż jakąś chwilę po tym, jak się połozyłem, Kya włączyła światło i zaczęła gadulić z Babcią i TxFem. No to sobie pospałem. W pewnym momencie podjęto decyzję, że będziemy oglądać film, wypadło na "Willow". Jednak w trakcie filmu nie zdzierżyłem i, zreszta jak reszta ekipy pokoju, usnąłem. Ze snu obudził mnie dopiero telefon z drugiego pokoju. Najpierw docierało to do mnie przez sen, ale gdy wyłonił się Wito, mówiąc: "telefon", miałem już pewność. Wobec zaspania Babci poleciałem podnieść słuchawkę drugiego aparatu, tu jednak spotkała mnie niespodzianka. Telefon okazał się niepodłączony. Wreszcie, potykając się, Babcia odebrała telefon w drugim pokoju. Okazało się, że to Verox. Więc udzielając mu troszkę jakby sprzecznych informacji na przemian z Izulką, pokierowały go na Ursynów. Po tym jeszcze zdążyłem obejrzeć koniec wciąż wyswietlanego filmu, gdy jakąś chwilę później zadzwonił dzwonek do drzwi i znaleźli się tam Marty i Anett. Miła to była wizyta, gdyż mieli ze sobą słynne już poniekąd kanapki Marty'ego. Hmm, nawet sie załapałem :).
I tak w rozmowie mijał czas. Kolejny dzwonek, wchodzi gość, wszyscy krzyczą Verox! I w tym momencie mała konsternacja, a po chwili krzyk: Cromax :). Impreza znów zaczęła nabierać rozpędu, część osób się udała po zakupy. A wlaściwie to Gad z Cromaxem przytachali skrzynkę piwa i innych specyfików. Wreszcie dotarł Verox, później Jubal, zresztą nad wyraz interesujący osobnik, który pomimo starań, jakie czyni, jest osobą sympatyczną.
W międzyczasie jakoś zniknął Wito z Anią, którzy musieli się udać do domów.
I już było całkiem miło, gdy Babcia zarządziła porządki. No i załapałem się na jazdy próbne odkurzaczem, podczas których zresztą zawitała na imprezie niejaka Kaisa :). Verox w tym momencie się wykazał takim zmęczeniem, że stwierdził w pewnym momencie, że snilo mu się, że Kaisa przyjechała :). Później jeszcze dotarł fluś Huckster oraz Yoga.
Rozmowom i zdjęciom nie było końca. I tak jakoś mijał czas do wieczora, kiedy to opuściliśmy mieszkanie, aby pozwolić Babci na naukę do egzaminu, jaki miała zdać następnego dnia. Udaliśmy się do DAGa, gdzie siedzieliśmy, popijając piwko i gaworząc (czyli, mówiac krótko, klasyka :)). Wreszcie część imprezy przeniosła się z Monsterem i Voyagerem (o właśnie, przecież on tez tam był :)) do Alcatraz na popijawke :). Ja, Kaisa i Huckster pokręciliśmy się jeszcze chwilę po Ursynowie, dowiadując się przy okazji, że to jest wieś, a nie Warszawa, że Warszawa to Krakowskie Przedmieście (i Barbakan, jak dorzucił Huckster ;)). Odstawiliśmy Hucka do metra i udaliśmy się na noc do Babci, by przespać się chwilę we względnym spokoju przerwanym tylko wizytą Studenta i Pacynki, ale długo nie siedzieli na szczęście :).
Nad ranem zostaliśmy mile zaskoczeni przez Marty'ego, który dla wszystkich przygotował herbatę, co Verox skwitował, że Marty jest dobrym materiałem na męża :).
Udaliśmy się z panikującą Babcią na egzamin, który zresztą zdała, po czym wróciliśmy na imprezę, dokonując przy okazji zakupów... W kiosku pojawił się po prostu Magazyn Amiga :). Voyager później jeszcze przytachał Amiga Computer Studio, który mnie w zasadzie doprowadził do stanu euforii, co zebrani u Babci goście mieli okazję ujrzeć na własne oczy. Cóż, tak to jest, jak człowiek zobaczy swoje dzieło w gazecie :) i do tego dzieło opisujące produkt swoich kumpli.
Yoga udał się po przybyłego na dworzec Luda, impreza znów się stała żwawsza. Niestety, wieczorkiem Kaisa musiała nas opuścić. Z wielkim żalem udałem się razem z Huckiem odprowadzić ją na dworzec, zahaczając przy okazji o Taco Bell, gdzie miałem całkiem przeciętne wejście, ale za to jakie wyjście... z fikołkiem :), tylko nikt jakoś braw nie bił :(.
Pożegnaliśmy Kaisę, po czym udaliśmy się na poszukiwanie połączenia nocnego, jakoś nie chciało mi się zasuwać na Ursynów pieszo, tym bardziej, że jakoś nie bardzo wiedziałem, w którym to kierunku, a poza tym Warszawa nocą nie jest zbyt bezpieczna. Ale jakoś udało mi się znaleźć znów u Babci, Huckster odłączył się wcześniej i udał do swojej kuzynki.
Muszę przyznać, że to, co zastałem u Babci, to był już czad. Impreza wyraźnie się rozkręciła. Okazało się zdecydowanie, że dwa pokoje to za mało. Kiciuś rzygający z wanny na zewnątrz, jakieś żywe trupy i inne takie, czad. W mniej więcej takich okolicznościach udałem się na spoczynek, znajdując kawałek wolnej podłogi gdzieś między Veroxem i Yogą niedajacym znaków życia. Jednak spać spokojnie znów się nie dało :). Następnego dnia rano stwierdziłem brak Izulki, która podczas mojego spoczynku zdążyła się ściąć z Yogą i udała się do siebie.
Nad ranem mieszkanie Babci wyglądało już zdecydowanie jak krajobraz po bitwie. Znów się pojawił Wito, z którym udałem się po wpis na uniwesytet, a potem na CIUW na chwilę na IRCa. Mój Boże! W życiu nie widziałem tak makabrycznych terminali. VM rules! Tam spotkalismy Strodda i Kolę, niestety, nie udało się spotkać D-Roca i Wojsika, moich ulubionych pijaków :). Zresztą od D-Roca już mam obiecane w ryj za to, że nic mu nie powiedziałem, że będę w Wawie :).
Potem wraz ze Stroddem udaliśmy się do Babci kontynuować imprezę. Po drodze prawie na dworcu spotkaliśmy Veroxa, Marty'ego i Anett odprowadzanych przez TxFa. Więc pozegnaliśmy ich i poszliśmy do Babci. Babcia już nawet nie krzyczała bardzo na nowego gościa :). Znów zakupy w sklepie, trzeba było zadbać o "chleb". I balangi ciąag dalszy. Kondycja ludziom się już coraz bardziej sypała. Ja już w pewnym momencie niemal usnąłem na siedząco podczas dyskusji w kuchni. Pomijając takie drobne przypadki jak Gadzina odpoczywający w łazience, przez co nikt nie mógł tam wejść, było całkiem spokojnie, choć zmęczenie ludziom dawało się we znaki szczególnie w kontaktach między sobą. Nawet przyniesiona przez Royala Amiga już nikogo nie wzruszała, choć puszczaliśmy fajne dema :).
Minęła kolejna noc, podczas której miałem wrażenie, że to wszystko dokoła to sen. Wito się zbierał do domu, a ja, uznawszy że trzeba by się przewietrzyć, jednak odprowadziłem go na dworzec. Sądząc po minach mijanych ludzi, nie przedstawiałem sobą zbyt dobrego widoku. Ale swieże (?) powietrze zrobiło swoje. Przy okazji skorzystałem na Centralnym z toalety, gdyż u Babci była wciąż okupowana przez Gada :).
Po powrocie okazało się, że dzwoniła siostra Gadziny. Cóż, Gad zapomniał się stawić w pracy. Więc jakoś wszyscy w ogóle się zebraliśmy szybko i doszliśmy do wniosku, że w ogóle trzeba by sie może udać do domów (i niektórzy nawet tak zrobili :), ale nie wszyscy :)) Poszliśmy przy okazji do Pdi w Warszawie, gdzie Gadzina zatelefonował do Łodzi się tłumaczyć. Odwiedziliśmy tanią jadłodajnię... Nie sądziłem, że można jeszcze gdzieś tak tanio zjeść. No i wreszcie udaliśmy się mniejszymi bądź większymi grupkami na dworzec, aby pojechać do domów, pożegnawszy jeszcze wcześniej Babcię w jej szkole i życząc jej udanego egzaminu, drugiego już w tym tygodniu (aha! zapomniałem, wtorkowy egzamin zdała). Oczywiście, żeby nie było za dobrze, niektórym znów udało się spóźnić na pociąg. I tak w zasadzie dla większości się skonczyła impreza. Choć nie dla wszystkich wycieczki :), ale to już inna sprawa.
Impreza była jaka była, miło było spotkać pewnych ludzi, z innymi czlowiek się czasem ściął troszkę, ale jedno należy stwierdzić, pozwoliła ona nam w jakimś stopniu lepiej się poznać nawzajem, choć czasem można tego żałować. Ale nie było chyba aż tak źle do końca :).
Jedna rzecz mnie natomiast zastanawia wciąż, jak Babcia przekonała rodziców, że przez tydzień siedziała sama, szczególnie wobec pewnych poniesionych strat. W końcu nie każdego tygodnia się tłucze samemu szklanki i kubki :). Obserwując w każdym razie mieszkanie przed i po imprezie muszę stwierdzić, że chyba trudno było Babci przekonac rodziców :).
Podsumowując - impreza byłaby może bardziej znośna, gdyby Babcia miała większe mieszkanie? ;) Czasem człowiek szukał spokoju i raczej ciężko mu go było znaleźc... Ale i tak cieszę się, że tam byłem, miód i wino piłem (no, może niezupełnie tak było... :)). I szkoda tylko, że Machefi nie dotarł, ale mamy za to zaproszenie do Holandii, tylko osobiście nie wiem, kiedy będę mógł z niego skorzystać :(, ale zrobię to bardzo chętnie.
No i skonczyło się, jestem w domu... Chyba jeszcze przez najbliższy tydzień będę odpoczywał po tym wypadzie :). Moje zmęczenie wyraźnie jeszcze daje o sobie znać, ale jak szaleć, to szaleć, ale może jutro? Teraz idę się wyspać :).
[ wróć ]